W końcu i ja uległam urokowi kręconych młynkiem dziewiarskim zamotków. Przyjemnie się kręci korbką, wciąga bardzo ta bądź co bądź prosta czynność. Schody zaczynają się późnej. Musiałam stoczyć boje, aby to ogarnąć. Z jednego motka włóczki wyszedł bardzo, bardzo długi sznurek, ale zwinięty na łokciu nie wyglądał zbyt okazale jako zamotek, więc wykręciłam drugi taki sam z drugiego motka włóczki. Objętościowo, wyszło to co chciałam, ale za chiny nie mogłam sobie tego poukładać w jedną całość. Skręcało się, zwijało, to długość nie taka, a to bokiem coś wyszło... W końcu pociachałam oba sznury na kawałki po ok. 130 cm i dały się okiełznać. Przy okazji miał miejsce wielki powrót filcu, od którego zaczęła się moja przygoda z rękodziełem. Potem odkrywałam kolejne dziedziny, a czesanki czekały cierpliwie. No i się doczekały ... Zamotek zdobi filcowana na sucho broszka.
(post z 21.11.2013)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz